I znów po dwóch godzinach lotu w zimnym kraju. Tu gosci szara jesień. Jutro do pracy. Bedzie ciężko :(
Przed wylotem spotkała nas niespodzianka. Nawet dwie. Pierwsza niemiła. Samolot miał odlecieć o 16. Ale nie odleciał, bo nie dotarl na czas do Rzymu. Najgorsze bylo to, ze nikt z obsługi lotniska nie umiał powiedzieć dlaczego nie przyleciał i czy wogóle przyleci. Ale tak to już jest w Italii. Zamieszanie, nikt nic nie wie ale wszyscy sa spokojni i sie uśmiechają...bo Włoch ma czas...i nie istnieje dla niego pojęcie spóźnienia. Tam wszystko jest spóźnione autobusy, samoloty ale nikt sie tym nie przejmuje. Rozkład jazdy istnieje tylko na tabliczkach a reszta dzieje się swoim rytmem. W końcu po dwóch niepewnych godzinach samolot sie pojawił. I teraz można było odkryć pozytywna stronę spóźnienia. Startowaliśmy w ciemnościach wieczoru. Dzięki temu z góry oglądaliśmy przepięknie oświetlone moje Wieczne Miasto. I jeszcze za oknem żegnał nas księżyc w całej swej okazałości. Cudowny dłuuuugi Weekend sie skończył....